Nagle znów okazuje się, że…
…dziecko – nasze, kuzynki, rodzeństwa – kończy już 19 lat, zaraz wybędzie z domu na studia, a przecież przed chwilą, pamiętasz dokładnie, śliniło Ci koszulę, biegało chwiejnie wokół dorosłych, rozczulając szczerbatym uśmiechem, jakby to było wczoraj…
…przenoszą nas w pracy do innego działu, budynku, na inne piętro, do innego zespołu, innego miasta – i musisz się przeprowadzić, znowu nikogo nie będziesz znał, trzeba będzie zaczynać wszystko od nowa, a jak Cię nie polubią, a jak będzie gorzej, a nawet, jeśli nie, to na pewno będzie po prostu inaczej…
…albo przeprowadzają się Twoi najlepsi przyjaciele i teraz będziecie widywać się co najwyżej raz na kilka tygodni… Wiadomo, są komórki, jest Internet, masz jeszcze innych znajomych, ale czujesz, że razem z nimi zostaje Ci wydarta pewna cząstka Ciebie, jakby umierał kawałek Twojej, waszej wspólnej historii…
Przeprowadzka, przeniesienie, zamiana, zmiana, przemiana, inność, nowość, nieznane, początki i końce, pożegnania i rozstania,
dojrzewanie, dorastanie, przemijanie, bo trzeba iść, ciągle iść to przodu, bo taki jest ten nasz świat, że nic, nic nie masz na własność, że wszystko tylko na chwilę, a w środku tego przychodzenia i odchodzenia my – jedną nogą w wyidealizowanej przeszłości, drugą w jeszcze niespełnionej, ale już przerażającej przyszłości, nigdy nie w teraz… bo po co być w teraz, przywiązywać się, skoro wszystko to i tak nic więcej, niż nietrwały zamek z piasku, a przed nami już widnieją, wnoszą się groźnie fale. I znowu odpłynie to wszystko, co tak sobie ukochaliśmy. Ludzie i miejsca. Wspomnienia i przyzwyczajenia. Ciepło i pewność i bezpieczeństwo.
Zmiany są słone
Słony smak w ustach. Morze czy łzy? Wychodzi na jedno. Bo zmiany to łzy właśnie. Nienawidzę zmian. Małych i dużych. I, paradoksalnie…Zawsze, za każdym razem rozpaczam – tylko po to, aby później odkryć, jak bardzo się myliłam; że oto właśnie wkroczyłam w kolejny najlepszy etap mojego życia. Ale i tak nienawidzę zmian. Powody? Różne. Strach przed nieznanym, trzymanie się strefy komfortu, próba zapewnienia sobie bezpieczeństwa i wszystkie inne psychologiczne pierdoły, o których krzyczą groźni i oświeceni trenerzy rozwoju osobistego… Warto się zastanowić. Ale mi na przykład chodzi tylko i wyłącznie o to, że zawsze coś tracisz. Przynajmniej jedną z dwóch opcji. Dostajesz coś w zamian, ale w tym przypadku bilans się nie wyrównuje. Bo my, ludzie, to byśmy chcieli mieć wszystko na raz i najlepiej na zawsze. Czy to źle? Mamy czuć się winni, bo przywiązujemy się, tworzymy więzi, tęsknimy? …bo kochamy…? Bo, zgodnie z panującym trendem kultu zmian – musisz lubić i chcieć, radykalnie, mocno, często, gęsto…!
A jednak. Wszystko musi się kiedyś skończyć. Niestety, ale sprawy gustu, upodobań i zranionych serduszek jakoś się dla życia nie liczą. I bardzo dobrze, bo jakby wszyscy byli tak sentymentalni jak ja, to nadal trwalibyśmy w epoce kamienia, bo zapewne stwierdziłabym, że jest mi tam dobrze i zmiany są niepotrzebne… Zresztą – wiecie, jak jest. Zawsze jesteś gdzieś nowy, w nieznanym miejscu, postawiony w wymagającej sytuacji. Taka cecha początków. Kiedy przyszliśmy na świat, też płakaliśmy, bo wszystko, co dotychczas znaliśmy, zostało nam brutalnie i nagle odebrane… A przecież chyba jednak nie chciałbyś spędzić całego życia u kogoś w brzuchu, no nie?
Więc, chociaż ich nienawidzę, uważam jednocześnie, że zmiany są potrzebne. Żeby grubiutka gąsienica stała się pięknym, bajecznie kolorowym motylem. Żeby nieopierzone pisklę przeistoczyło się w szybującego w przestworzach jastrzębia. Żeby niepozorny pąk mógł rozkwitnąć, zachwycając krwistoczerwonymi płatkami i wabiąc słodką wonią. Żebyśmy my mogli pożeglować w poszukiwaniu siebie, swojej prawdy… Do miejsc lepszych lub gorszych, wśród ludzi przyjaznych lub niemiłych, tworząc wspomnienia lub szukając zapomnienia… Ale ciągle do przodu.
Ja wybieram, że nie chcę już tracić. Od teraz będę tylko zyskiwać. I, chociaż nadal nienawidzę zmian… stoję na dziobie swojej łodzi, gotowa stawić czoła największym falom! Bo przecież… Już nic nie tracę.