Spotkania światów
Siedzę sobie w piętrowym busie, spoglądając z góry (dosłownie, nie w przenośni) na codzienny Edynburg. Przemierzam jeszcze niezatłoczoną główną ulicę – Princes Street, zalaną promieniami przedpołudniowego słońca, które ogrzewa nosy przechodniów, spieszących gdzieś przedlunchową porą w ten styczniowo mroźny (to Szkocja, a więc mroźny to -2 stopnie) dzień.
Przed moimi oczami dochodzi do spotkania światów. Dwie czarnoskóre kobiety spacerują powolnie, zaglądając w kolorowe witryny sklepów. Pewnie wyobrażają sobie siebie w tych wszystkich modnych kreacjach, których nigdy nie będą mieć. Jedna z nich prowadzi wózek z dzieciątkiem. Z naprzeciwka nadchodzi młoda Azjatka, wyróżniająca się musztardową czapką. Wygląda, jakby się za kimś rozglądała. To prawdopodobnie studentka. Postacie migają mi przed oczami, pochylam się, by uwiecznić je na papierze, dzięki czemu staną się częścią mojego życia już na zawsze, zupełnie, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi… W tym czasie bus X15 znacząco opustoszał, minęłam wyryte w niemal bezchmurnym, blado błękitnym niebie Arthur’s Seat, nad którego zacienionymi konturami roztoczyła się wspaniała świetlista aureola, i wkroczyłam na jedną z moich ulubionych tras, prowadzących w stronę morza… Po chwili stwierdzam, że nie, jednak nie, nigdy wcześniej akurat tędy nie jechałam. A wracając do tych spotkań światów…
Prawie jak w domu
Kilkanaście minut temu, na przystanku, rozpoznałam w jednym z kierowców przy(stojnego)jaznego Polaka, który wiózł ostatnio mnie i Aśkę z lotniska na Haymarket. Miałam wątpliwości, czy to faktycznie on – przedtem prowadził bowiem niebieską luksusową setkę, a teraz zwykłego czerwonego piętrowca, ale, daję słowo, wydawało mi się, że się do mnie uśmiechnął… Dużo jest tu Polaków. Wczoraj słyszałam za sobą dwie rozmawiające po polsku kobiety, z których dyskusji wynikało, że są tu ich całe polskie rodziny i polscy znajomi. Potem w LIDLu na kasie obsługiwała mnie Polka, czego nie byłam świadoma, dopóki nie podszedł do niej kolega, inny pracownik, zadając pytanie: „Kiedy przeprowadzka?” Uśmiechnęłam się i na odchodnym powiedziałam: „Dziękuję, do widzenia”. W naszym bloku mieszka dziewczyna o nazwisku Dzięcioł. W restauracji, gdzie pracuję, szefem kuchni jest Bartek z okolic Zielonej Góry. A poza tym pracuje tam Czeszka, Grek, no i, żeby nie było, Szkot i Szkotka. Nasz znajomy z rodzinnego miasta w Polsce, Hubert, studiuje w Glasgow (razem z jeszcze innym kolegą, Błażejem), ale mieszka w Edynburgu ze swoją partnerką z Hiszpanii. No prawie jak w domu!
Przemierzając kolejne ulice Edynburga, nie mogłabym nie nadmienić… Szczerze mówiąc, nie muszę nigdzie daleko wychodzić. Sklep na rogu mojej ulicy prowadzony jest przez Hindusów… (a teraz po lewej mijam morze… zatapiam w nim swoje oczy… swoją drogą, jak niezwykłym miejscem jest Edynburg, ulokowany pomiędzy Morzem Północnym a pasmem Pentlandów, nie wspominając już o wyrastających w środku miasta w Holyrood Park wzgórzu Arthur’s Seat i klifach… ) … którzy tak są zafascynowani oglądaniem lecących ciągiem wielogodzinnych programów Bollywood, że nie mają czasu na zdjęcie z półki przeterminowanego od tygodnia mleka. Tak, myślę, że najwięcej jest tutaj Hindusów. I Arabów.