Multi-kulti
Ach, zapomniałam wspomnieć o mojej poprzedniej pracy, w fabryce czekolady. Byron z RPA, Mahala-na-pewno-nie-Szkotka, tak samo jak Anastasia. I Tanja – z urodzenia Ukrainka, mieszkająca na stałe w USA, a teraz, na kilka miesięcy przed powrotem do domu, przeprowadziła się do Glasgow. Jerzy z Poznania, mój równolatek, który zaczął w tym roku studia na jednym w tutejszych uniwersytetów (by the way, dziewczyna Jerzego studiuje w Londynie, jakby ktoś pytał). No i jeszcze Jessica, Francuzka wyznania żydowskiego. Ojciec – Włoch, matka z korzeniami argentyńskimi, brat mieszka w Izraelu. Sama Jessica natomiast niedługo wraca do Francji, ale tylko na kilka lat, bo potem planuje przeprowadzkę do Stanów. No wiecie, takie tam, zwyczajne życie.
Jeśli jeszcze Wam mało takich opowieści, słuchajcie dalej, ale ostrzegam, teraz na pewno zakręci się Wam w głowach. Poznajcie Mateusza i Michała, moich kuzynów! Mati – niemal dwa metry wzrostu, stąd też zwany przez niektórych Długim, typ ekstrawertyka. Wyleciał do Szkocji zaraz po swojej maturze. Zaczynał jako kelner w hotelu w Peebles, uroczym miasteczku oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów od Edynburga. Przez lata piął się coraz wyżej, zmieniał miejsca pracy, w końcu otrzymał dofinansowanie i poszedł na studia. Za wysokie wyniki w nauce dostał ofertę wyjazdu na półroczne stypendium do USA. Szansę oczywiście wykorzystał, a przy okazji poznał o pół metra niższą od niego Allison… I tak oto teraz, po ponad dziesięciu latach emigracji, siedzi w pięknym domu (willi?) w Kentucky, oczekując ze swoją żoną-Amerykanką (dla dociekliwych: z indiańskimi korzeniami) przyjścia na świat ich pierwszego (międzynarodowego) dziecka. A co z pracą? Apple Inc. Pozamiatane. Król życia. Brzmi jak amerykański sen z hollywodzkich filmów z happy endem, co? …Michał natomiast… hm, można powiedzieć, pozostając w onirycznym klimacie… śni o sushi. Dobra, może nie całkiem, bo to jednak Singapur. Ta-ak, SINGAPUR. A więc Michał – ach, pominęłam istotny fakt, że Mati i Misiu to bracia! – przyleciał po kilku latach do starszego brata i… w gruncie rzeczy historia wygląda bardzo podobnie, z tą różnicą, że Michał poszedł do collegu muzycznego i wcale nie musiał nigdzie wylatywać, aby znaleźć swoją wybrankę, bo poznał ją… w Internecie. Na stronie miłośników Edynburga. Czyż to nie jest romantyczne?! Alice przyleciała do niego w odwiedziny i najwyraźniej nie zniechęcił jej fakt, że Michał zapomniał odebrać ją z lotniska, bo wkrótce wprowadziła się do niego na dłużej, kończąc w Edynburgu swoje studia. Rok temu przeprowadzili się jednak do Singapuru, aktualnie mieszkają z rodzicami Alice, ale podejrzewam, że po planowanym na przyszły rok ślubie, znajdą coś dla siebie. W każdym razie, do Szkocji raczej na pewno nie wrócą. Michał podobno odnalazł swoje miejsce na ziemi. No i pracę, która realizuje jednocześnie jego największą pasję – muzykę.
To nie szczęście. To Ty!
Wiecie, o co mi chodzi? To nie jest tak, że takie historie zdarzają się wszystkim innym, tylko nie nam. I że ktoś miał „szczęście”, „farta”, „to było mu przeznaczone”, ale „mi nigdy się nie uda”. To TY kształtujesz swoje życie. Nie podoba Ci się w Polsce? Wyjedź, choćby na kilka miesięcy. To naprawdę nic trudnego. Owszem, musisz mieć coś na start, to oczywiste. Ale zamieszkanie i znalezienie pracy w innym kraju nigdy przedtem nie było tak łatwe! Mamy tyle możliwości, tyle dróg do wyboru! Próbuj. Może to będzie właśnie to. A jeśli nie, i tak niczego nie tracisz. Nawet, jeśli nie przywieziesz ze sobą żadnych oszczędności – bo najbardziej wartościową, bezcenną wręcz walutą jest doświadczenie. To będzie najlepsza lekcja życia, zapewniam Cię. Jak nie do pracy – to może chociaż wymiana na studiach. Próbuj. Możesz tylko zyskać. Szukaj swojego miejsca. Smakuj. Ucz się. Odkrywaj prawdę o sobie. Zobacz, jak to wygląda gdzie indziej. Spełniaj marzenia. To TY decydujesz. Chciałabym tylko, abyś pamiętał o pewnej bardzo istotnej rzeczy…