Tu i teraz. Ty. Ten moment. cz. III/III

Idealny moment nigdy nie nadejdzie

Możesz się ze mną nie zgodzić, ale ja wierzę w Przeznaczenie. Mam nadzieję, że zrozumiesz mnie dobrze. Tak, to TY kształtujesz swoje życie, podejmujesz decyzje, swoimi czynami doprowadzasz do ich ziszczenia, to TY wybierasz… ale musisz wiedzieć, a przynajmniej takie jest moje zdanie, że… jeśli nie potrafisz być szczęśliwy TU I TERAZ, nie odnajdziesz spełnienia nigdzie indziej. Jeśli nie potrafisz zawalczyć o siebie TU I TERAZ, nigdzie indziej nie będzie łatwiej. Jeśli wciąż czekasz na to, aż coś się wydarzy, aż będziesz bogaty, szanowany, chociaż trochę sławny, to gorzko się rozczarujesz, bo ani pieniądze ani popularność nie okażą się wybawieniem od problemów, które nosisz w sobie TU I TERAZ. Jeśli nie potrafisz realizować swoich postanowień oraz spełniać marzeń TU I TERAZ, zawsze i wszędzie będzie Cię spotykał ten sam zawód. Jeśli uważasz, że gdzieś indziej trawa jest bardziej zielona, a w pierwszym lepszym sklepie sprzedają cuda na sztuki – mylisz się, bo w rzeczywistości wszędzie, gdziekolwiek nie spojrzysz, będzie tak jak TU I TERAZ. Jeśli nie doceniasz tego i tych, których masz TU I TERAZ, nie pozbędziesz się poczucia pustki. Bo od siebie nie ma ucieczki. I jeszcze jedno. Nie jestem pewna, czy wiesz, co znaczy, że „jesteśmy tylko ludźmi”. Mamy swoje wymysły, widzimisię, stworzone przez egotyczne umysły wizje… kłamstwa, w które wierzymy, bo tak jest nam łatwiej… i często, zbyt często zapominamy, że nasze plany czy marzenia… uwaga, bo będzie bolało… no, nie wiemy, czy tak naprawdę to będzie dla nas dobre i przyniesie nam szczęście. Chcemy tak myśleć. Więc trzymamy się tego jak wariaci i upieramy się wierzyć w swoje wyobrażenia o naszym „idealnym życiu”, bo przecież…co się stanie, jeśli je stracimy…? Nawet, jeśli są fałszywe, ale są NASZE. Wiem, co mówię. To jest dokładnie moja historia. Podążać za czymś przez kilka lat, rozmyślać o tym każdego dnia, poświęcić temu długie godziny… i panikować na samą myśl o tym, że coś może nie wyjść…

Projekt bez tytułu (5)

Idealny moment jest TU I TERAZ

Mój Przyjacielu. Kiedy przyznasz sam przed sobą, że nie wszystko, czego pragniesz, musi być dla Ciebie najlepsze i z pewnością Twoja wizja przyszłości nie jest tą jedyną słuszną… To będzie TEN moment. Będziesz wiedział, o czym mówię. Tymczasem… Pamiętaj. Świat stoi przed Tobą otworem. Nie ma rzeczy niemożliwych. Nie bój się próbować, zmieniać zdanie i popełniać błędów. Dobrze czy nie, ale nie istnieje wzór na szczęście… Więc ruszaj.  Tam czy siam, w te i we w te…  Idź. Idź i wracaj lub zostawaj. W końcu wszyscy jesteśmy w ciągłej drodze. Drodze do Szczęścia.

USA, Singapur, UK i PL cz. II/III

Multi-kulti

Ach, zapomniałam wspomnieć o mojej poprzedniej pracy, w fabryce czekolady. Byron z RPA, Mahala-na-pewno-nie-Szkotka, tak samo  jak Anastasia. I Tanja – z urodzenia Ukrainka, mieszkająca na stałe w USA, a teraz, na kilka miesięcy przed powrotem do domu, przeprowadziła się do Glasgow. Jerzy z Poznania, mój równolatek, który zaczął w tym roku studia na jednym w tutejszych uniwersytetów (by the way, dziewczyna Jerzego studiuje w Londynie, jakby ktoś pytał). No i jeszcze Jessica, Francuzka wyznania żydowskiego. Ojciec – Włoch, matka z korzeniami argentyńskimi, brat mieszka w Izraelu. Sama Jessica natomiast niedługo wraca do Francji, ale tylko na kilka lat, bo potem planuje przeprowadzkę do Stanów. No wiecie, takie tam, zwyczajne życie.

Jeśli jeszcze Wam mało takich opowieści, słuchajcie dalej, ale ostrzegam, teraz na pewno zakręci się Wam w głowach. Poznajcie Mateusza i Michała, moich kuzynów! Mati – niemal dwa metry wzrostu, stąd też zwany przez niektórych Długim, typ ekstrawertyka. Wyleciał do Szkocji zaraz po swojej maturze. Zaczynał jako kelner w hotelu w Peebles, uroczym miasteczku oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów od Edynburga. Przez lata piął się coraz wyżej, zmieniał miejsca pracy, w końcu otrzymał dofinansowanie i poszedł na studia. Za wysokie wyniki w nauce dostał ofertę wyjazdu na półroczne stypendium do USA. Szansę oczywiście wykorzystał, a przy okazji poznał o pół metra niższą od niego Allison… I tak oto teraz, po ponad dziesięciu latach emigracji, siedzi w pięknym domu (willi?) w Kentucky, oczekując ze swoją żoną-Amerykanką (dla dociekliwych: z indiańskimi korzeniami) przyjścia na świat ich pierwszego (międzynarodowego) dziecka. A co z pracą? Apple Inc. Pozamiatane. Król życia. Brzmi jak amerykański sen z hollywodzkich filmów z happy endem, co? …Michał natomiast… hm, można powiedzieć, pozostając w onirycznym klimacie… śni o sushi. Dobra, może nie całkiem, bo to jednak Singapur. Ta-ak, SINGAPUR. A więc Michał – ach, pominęłam istotny fakt, że Mati i Misiu to bracia! – przyleciał po kilku latach do starszego brata i… w gruncie rzeczy historia wygląda bardzo podobnie, z tą różnicą, że Michał poszedł do collegu muzycznego i wcale nie musiał nigdzie wylatywać, aby znaleźć swoją wybrankę, bo poznał ją… w Internecie. Na stronie miłośników Edynburga. Czyż to nie jest romantyczne?! Alice przyleciała do niego w odwiedziny i najwyraźniej nie zniechęcił jej fakt, że Michał zapomniał odebrać ją z lotniska, bo wkrótce wprowadziła się do niego na dłużej, kończąc w Edynburgu swoje studia. Rok temu przeprowadzili się jednak do Singapuru, aktualnie mieszkają z rodzicami Alice, ale podejrzewam, że po planowanym na przyszły rok ślubie, znajdą coś dla siebie. W każdym razie, do Szkocji raczej na pewno nie wrócą. Michał podobno odnalazł swoje miejsce na ziemi. No i pracę, która realizuje jednocześnie jego największą pasję – muzykę.

Projekt bez tytułu (6)

To nie szczęście. To Ty!

Wiecie, o co mi chodzi? To nie jest tak, że takie historie zdarzają się wszystkim innym, tylko nie nam. I że ktoś miał „szczęście”, „farta”, „to było mu przeznaczone”, ale „mi nigdy się nie uda”. To TY kształtujesz swoje życie. Nie podoba Ci się w Polsce? Wyjedź, choćby na kilka miesięcy. To naprawdę nic trudnego. Owszem, musisz mieć coś na start, to oczywiste. Ale zamieszkanie i znalezienie pracy w innym kraju nigdy przedtem nie było tak łatwe! Mamy tyle możliwości, tyle dróg do wyboru! Próbuj. Może to będzie właśnie to. A jeśli nie, i tak niczego nie tracisz. Nawet, jeśli nie przywieziesz ze sobą żadnych oszczędności – bo najbardziej wartościową, bezcenną wręcz walutą jest doświadczenie. To będzie najlepsza lekcja życia, zapewniam Cię. Jak nie do pracy – to może chociaż wymiana na studiach. Próbuj. Możesz tylko zyskać. Szukaj swojego miejsca. Smakuj. Ucz się. Odkrywaj prawdę o sobie. Zobacz, jak to wygląda gdzie indziej. Spełniaj marzenia. To TY decydujesz. Chciałabym tylko, abyś pamiętał o pewnej bardzo istotnej rzeczy…

Edynburg – miejsce spotkania światów cz. I/III

Spotkania światów

Siedzę sobie w piętrowym busie, spoglądając z góry (dosłownie, nie w przenośni) na codzienny Edynburg. Przemierzam jeszcze niezatłoczoną główną ulicę – Princes Street, zalaną promieniami przedpołudniowego słońca, które ogrzewa nosy przechodniów, spieszących gdzieś przedlunchową porą w ten styczniowo mroźny (to Szkocja, a więc mroźny to -2 stopnie) dzień.

Przed moimi oczami dochodzi do spotkania światów. Dwie czarnoskóre kobiety spacerują powolnie, zaglądając w kolorowe witryny sklepów. Pewnie wyobrażają sobie siebie w tych wszystkich modnych kreacjach, których nigdy nie będą mieć. Jedna z nich prowadzi wózek z dzieciątkiem. Z naprzeciwka nadchodzi młoda Azjatka, wyróżniająca się musztardową czapką. Wygląda, jakby się za kimś rozglądała. To prawdopodobnie studentka. Postacie migają mi przed oczami, pochylam się, by uwiecznić je na papierze, dzięki czemu staną się częścią mojego życia już na zawsze, zupełnie, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi… W tym czasie bus X15 znacząco opustoszał, minęłam wyryte w niemal bezchmurnym, blado błękitnym niebie Arthur’s Seat, nad którego zacienionymi konturami roztoczyła się wspaniała świetlista aureola, i wkroczyłam na jedną z moich ulubionych tras, prowadzących w stronę morza… Po chwili stwierdzam, że nie, jednak nie, nigdy wcześniej akurat tędy nie jechałam. A wracając do tych spotkań światów…

Projekt bez tytułu (3)

Prawie jak w domu

Kilkanaście minut temu, na przystanku, rozpoznałam w jednym z kierowców przy(stojnego)jaznego Polaka, który wiózł ostatnio mnie i Aśkę z lotniska na Haymarket. Miałam wątpliwości, czy to faktycznie on – przedtem prowadził bowiem niebieską luksusową setkę, a teraz zwykłego czerwonego piętrowca, ale, daję słowo, wydawało mi się, że się do mnie uśmiechnął… Dużo jest tu Polaków. Wczoraj słyszałam za sobą dwie rozmawiające po polsku kobiety, z których dyskusji wynikało, że są tu ich całe polskie rodziny i polscy znajomi. Potem w LIDLu na kasie obsługiwała mnie Polka, czego nie byłam świadoma, dopóki nie podszedł do niej kolega, inny pracownik, zadając pytanie: „Kiedy przeprowadzka?” Uśmiechnęłam się i na odchodnym powiedziałam: „Dziękuję, do widzenia”. W naszym bloku mieszka dziewczyna o nazwisku Dzięcioł. W restauracji, gdzie pracuję, szefem kuchni jest Bartek z okolic Zielonej Góry. A poza tym pracuje tam Czeszka, Grek, no i, żeby nie było, Szkot i Szkotka. Nasz znajomy z rodzinnego miasta w Polsce, Hubert, studiuje w Glasgow (razem z jeszcze innym kolegą, Błażejem), ale mieszka w Edynburgu ze swoją partnerką z Hiszpanii. No prawie jak w domu!

Przemierzając kolejne ulice Edynburga, nie mogłabym nie nadmienić… Szczerze mówiąc, nie muszę nigdzie daleko wychodzić. Sklep na rogu mojej ulicy prowadzony jest przez Hindusów… (a teraz po lewej mijam morze… zatapiam w nim swoje oczy… swoją drogą, jak niezwykłym miejscem jest Edynburg, ulokowany pomiędzy Morzem Północnym a pasmem Pentlandów, nie wspominając już o wyrastających w środku miasta w Holyrood Park wzgórzu Arthur’s Seat i klifach… ) … którzy tak są zafascynowani oglądaniem lecących ciągiem wielogodzinnych programów Bollywood, że nie mają czasu na zdjęcie z półki przeterminowanego od tygodnia mleka. Tak, myślę, że najwięcej jest tutaj Hindusów. I Arabów.

Zmiany, zmiany, zmiany cz. III/III

Nagle znów okazuje się, że…

…dziecko – nasze, kuzynki, rodzeństwa – kończy już 19 lat, zaraz wybędzie z domu na studia, a przecież przed chwilą, pamiętasz dokładnie, śliniło Ci koszulę, biegało chwiejnie wokół dorosłych, rozczulając szczerbatym uśmiechem, jakby to było wczoraj…

…przenoszą nas w pracy do innego działu, budynku, na inne piętro, do innego zespołu, innego miasta – i musisz się przeprowadzić, znowu nikogo nie będziesz znał, trzeba będzie zaczynać wszystko od nowa, a jak Cię nie polubią, a jak będzie gorzej, a nawet, jeśli nie, to na pewno będzie po prostu inaczej…

…albo przeprowadzają się Twoi najlepsi przyjaciele i teraz będziecie widywać się co najwyżej raz na kilka tygodni… Wiadomo, są komórki, jest Internet, masz jeszcze innych znajomych, ale czujesz, że razem z nimi zostaje Ci wydarta pewna cząstka Ciebie, jakby umierał kawałek Twojej, waszej wspólnej historii…

Przeprowadzka, przeniesienie, zamiana, zmiana, przemiana, inność,  nowość, nieznane, początki i końce, pożegnania i rozstania,
dojrzewanie, dorastanie, przemijanie, bo trzeba iść, ciągle iść to przodu, bo taki jest ten nasz świat, że nic, nic nie masz na własność, że wszystko tylko na chwilę, a w środku tego przychodzenia i odchodzenia my – jedną nogą w wyidealizowanej przeszłości, drugą w jeszcze niespełnionej, ale już przerażającej przyszłości, nigdy nie w teraz… bo po co być w teraz, przywiązywać się, skoro wszystko to i tak nic więcej, niż nietrwały zamek z piasku, a przed nami już widnieją, wnoszą się groźnie fale. I znowu odpłynie to wszystko, co tak sobie ukochaliśmy. Ludzie i miejsca. Wspomnienia i przyzwyczajenia. Ciepło i pewność i bezpieczeństwo.

Projekt bez tytułu (1)

Zmiany są słone

Słony smak w ustach. Morze czy łzy? Wychodzi na jedno. Bo zmiany to łzy właśnie. Nienawidzę zmian. Małych i dużych. I, paradoksalnie…Zawsze, za każdym razem rozpaczam – tylko po to, aby później odkryć, jak bardzo się myliłam; że oto właśnie wkroczyłam w kolejny najlepszy etap mojego życia. Ale i tak nienawidzę zmian. Powody? Różne. Strach przed nieznanym, trzymanie się strefy komfortu, próba zapewnienia sobie bezpieczeństwa i wszystkie inne psychologiczne pierdoły, o których krzyczą groźni i oświeceni trenerzy rozwoju osobistego… Warto się zastanowić. Ale mi na przykład chodzi tylko i wyłącznie o to, że zawsze coś tracisz. Przynajmniej jedną z dwóch opcji. Dostajesz coś w zamian, ale w tym przypadku bilans się nie wyrównuje. Bo my, ludzie, to byśmy chcieli mieć wszystko na raz i najlepiej na zawsze. Czy to źle? Mamy czuć się winni, bo przywiązujemy się, tworzymy więzi, tęsknimy? …bo kochamy…? Bo, zgodnie z panującym trendem kultu zmian – musisz lubić i chcieć, radykalnie, mocno, często, gęsto…!

A jednak. Wszystko musi się kiedyś skończyć. Niestety, ale sprawy gustu, upodobań i zranionych serduszek jakoś się dla życia nie liczą. I bardzo dobrze, bo jakby wszyscy byli tak sentymentalni jak ja, to nadal trwalibyśmy w epoce kamienia, bo zapewne stwierdziłabym, że jest mi tam dobrze i zmiany są niepotrzebne… Zresztą – wiecie, jak jest. Zawsze jesteś gdzieś nowy, w nieznanym miejscu, postawiony w wymagającej sytuacji. Taka cecha początków. Kiedy przyszliśmy na świat, też płakaliśmy, bo wszystko, co dotychczas znaliśmy, zostało nam brutalnie i nagle odebrane… A przecież chyba jednak nie chciałbyś spędzić całego życia u kogoś w brzuchu, no nie?

Więc, chociaż ich nienawidzę, uważam jednocześnie, że zmiany są potrzebne. Żeby grubiutka gąsienica stała się pięknym, bajecznie kolorowym motylem. Żeby nieopierzone pisklę przeistoczyło się w szybującego w przestworzach jastrzębia. Żeby niepozorny pąk mógł rozkwitnąć, zachwycając krwistoczerwonymi płatkami i wabiąc słodką wonią. Żebyśmy my mogli pożeglować w poszukiwaniu siebie, swojej prawdy… Do miejsc lepszych lub gorszych, wśród ludzi przyjaznych lub niemiłych, tworząc wspomnienia lub szukając zapomnienia… Ale ciągle do przodu.

Ja wybieram, że nie chcę już tracić. Od teraz będę tylko zyskiwać. I, chociaż nadal nienawidzę zmian… stoję na dziobie swojej łodzi, gotowa stawić czoła największym falom! Bo przecież… Już nic nie tracę.

Statek, stagnacja, ustatkowanie i sztorm cz. II/III

Wyspa Rozbitków

Słyszałeś legendy, pogłoski. Krążyły różne historie. O tych, którzy naprawdę się zaparli i sprzeciwili wiatrom z nieznanych wód. Wyspa Rozbitków… bo taka, według podań, jest cena tego buntu. Na Wyspie podobno trwa wieczność. Oczywiście, nawet ona ostatecznie kiedyś się zakończy, ale dopóki trwa, daje iluzję stałości, bezpieczeństwa. Z pewnością nie roztrzaskasz już swojej łodzi, tego obawiać się nie musisz. Ale okazuje się, że wrócić do tego, za czym tak tęsknisz, również nie zdołasz. Przecież oddałeś swój statek, Rozbitku, nie pamiętasz…? A więc. Masz wybór. Tragiczny, ale zawsze. Ach, ten urokliwie zdradziecki ocean…

Projekt bez tytułu

Odcumuj statek, bo i tak zawsze coś tracisz

Już zawczasu podciągasz kotwicę, odwiązujesz liny. Lepiej zrobić to teraz, aby dać się ponieść falom dokładnie w momencie, kiedy nadejdzie najlepszy czas. Nie ma sensu tego odwlekać i przeciągać. Rzucasz jeszcze pożegnalne spojrzenie na port, Twój port… Z rozczuleniem odnajdujesz wzrokiem swoich przyjaciół, rodzinę, bliskich. Niektórzy z nich zostają tutaj, bo to nie ich wzywa teraz morze. Inni wypływają razem z tobą, ale kto wie, gdzie rozrzuci was wiatr… Przesyłasz im pokrzepiające spojrzenia, starasz się uśmiechnąć, dusząc w sobie płacz. Oni kiwają tylko głowami. Bo nikt nie ma pojęcia, jak gdzie i kiedy będzie tym razem. Oglądasz się po raz ostatni na swoją wyspę, zastanawiając się, kogo i co stracisz… Jesteś oczywiście świadomy, że zostawiając coś w tyle, robisz miejsce dla czegoś nowego, więc można by pokusić się o twierdzenie, że zyskujesz, wcale przecież nie tracisz… Ale to nie jest prawda. Bo zawsze coś tracisz. I jest to ostatnia myśl, jaka przychodzi Ci do głowy, zanim znowu zrywa się wiatr.

…i marzysz o tym, że przyjdzie taki moment, że nareszcie będziesz ustatkowany. Mniej lub bardziej, ale powiedzmy, że będziesz. Skończysz szkołę, znajdziesz pracę, może założysz rodzinę, może dzieci, może kot, rybki i pies. Codzienność zwolni, ale życie przyspieszy. Koniec radykalnych zmian, wydaje Ci się. Już tylko ciała… starzeją się… Ale do pewnego czasu. Bo świat cały czas jest w ruchu. Toczy się, a my razem z nim, nieuchronnie, nieustannie. Nagle znów okazuje się, że…

Wiatr, wieje wiatr zmian… cz. I/III

Kapitanie, czy słyszysz ten wiatr?!

Oto Ty. Wyprostowany, uśmiechnięty, muśnięty słońcem. Kapitan na dziobie swojego statku. Przeciągasz się, wdychasz z rozkoszą morską bryzę. Rozglądasz się dookoła. Przeszywa Cię ciepły dreszcz. Ach, jak przyjemnie! Łagodne kojące uderzenia fal o drewnianą burtę. Niosący się na wietrze szelest mewich piór. Gorączka bijąca od rozgrzanego piasku na złocistych plażach Twojej wyspy… Cisza. Spokój. Przyjemnie ciepły, otulający Cię podmuch, lekki wiatr. Wszystko się zgadza. Nie potrzebujesz niczego więcej. Mógłbyś tak trwać i trwać i trwać i… Cumujesz swoją łódź na płytkiej, bezpiecznej mieliźnie, w tym samym miejscu od lat, dokładnie… od ostatniego S Z T O R M U.

Włoski jeżą Ci się na skórze. Gwałtowanie, niespodziewanie zrywa się porywisty, chłodny wiatr. Rozwiewa Ci włosy, szarpie żagle, z ledwością utrzymujesz ster, napinając wszystkie mięśnie… i tak samo nagle… CISZA. Ocierając pot z czoła, niespokojny, zwracasz wzrok w stronę horyzontu. Mruczące raz po raz ciężkie, gęste chmurzyska. Przesłaniająca widoczność kurtyna deszczu, poprzeszywana lśnieniami błyskawic. Jeszcze gdzieś  w oddali, ale już bliżej… Coraz bliżej. I wiatr, znowu ten W I A T R.

DSC_1775

Trzeba się zawsze wiatru bać

Znasz go aż za dobrze. Minęło trochę czasu, dawne rany zdążyły się zagoić, Ty przyzwyczaiłeś się, odnalazłeś w nowym miejscu, które zacząłeś nazywać już „swoim”… Znajome twarze, rośliny, zwierzęta. Piasek, fale, słońce. I znowu musi pojawić się ten wiatr, jak zwykle! Niszczy to, co zbudowałeś, rozwiewa bezpieczną rutynę, burzy… właściwie wszystko. Całe życie. Wiesz, że Twoja łódź nie ma szans w tym starciu. Że choćbyś nie wiadomo jak się starał, jesteście skazani na porażkę, będziecie musieli poddać się temu wiatrowi i dać mu się prowadzić w nieznane. Łódź i Ty – bo jesteś za nią odpowiedzialny jako kapitan. To jedyne, co zostało Ci dane na własność. Zaniepokojony, marszczysz brwi, po czym wzdychasz z rezygnacją. Wiesz, że żadne przygotowania na nic się nie zdadzą. Co więcej – wszelkie próby stawiania oporu bezsprzecznie zakończyłyby się tragedią, dla Ciebie, dla statku, może nawet dla innych… Fakt jest taki, że to się musi wydarzyć. Nie ma mocnych.

To znaczy…

Niecodziennik – niecoco?

Przemijanie jest ideą, która istnieje tylko z definicji. Zegarek to tarcza iluzji. Czas jest w nas i my jesteśmy w czasie. Odchodzimy bezpowrotnie, by inni mogli trwać. Rzuceni w otchłań wieczności, spadamy, smagani przez bezkształtne tafle powietrza, kaleczące nasze ciała, zostawiające bruzdy na skórze, pozbawiające kolorów. Spadamy szybko. Rutyna zdawać by się mogła substancją ciągnącą i lepką. Jest jednak śliska i spływająca, spływająca po nas, wlewająca nas do bezkresnego akwenu w czterech szarych ścianach akwarium zamglonego codziennością

tło na fejsiczkaDla mnie najbardziej abstrakcyjną, ale też brutalnie, bezwzględnie pewną rzeczą jest to, że nic już nie wróci. Nie tylko dlatego, że zrobiłam pierwszy krok ku zmianie. Ale po prostu. A ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić innego życia. Jak to możliwe, że WSZYSTKO się zmienia? Teraz jestem tu, a jutro nie będę już nawet tego momentu pamiętać. Chyba właśnie dlatego piszę Niecodziennik. On zapamięta to, czego ja nie jestem w stanie. Dzięki temu będę trwać. Od zawsze, na zawsze. Czyli, w praktyce, żeby być fair wobec fizyków – do czasu rozpadu materii moich notatników. Bo przecież życie to nic więcej, jak nieustanny taniec atomów, wieczne wirowanie. Więc, jakby się głębiej nad tym zastanowić… może jednak istnieję od zawsze, na zawsze…? Wszak nie o posiadanie ciała i wszystkich innych przywilejów oraz jeszcze dłużej listy cierpień z tego faktu wynikających chodzi, tylko o trwanie chyba… Nie o to, czyż nie?… o to…?

„O czasie”

pędzi

upływa

ucieka

czasem się nawet zatrzyma

lecz potem od nowa

ucieka

upływa

pędzi

zagina kartki kalendarza

a ty legnij na polu wieczności

spójrz w głąb duszy

nie na tarczę zegara

zatrać się w chwili

i pięknie nicości

przemijanie zostało właśnie pokonane

P.S.

Serdecznie zapraszam na najsłodszą stronę w przestrzeni internetowej i kosmicznej, bo takie pseudofilozoficzne twory najlepiej czyta się przy marchewkowych muffinkach, które autorka tego cudownego bloga ostatnio polecała => http://www.slodzinka.keep.pl :)